Rajd #4 – lubelskie


Niedzielne lipcowe słońce stało już wysoko nad zwierzynieckim niebem, gdy na przebiegającą po województwie lubelskim trasę IV rajdu naszego Cyklu wyruszały kolorowe grupki rozochoconych Rowerzystów i Rowerzystek, Kolarzy i Kolarek. Zanim jednak na dobre zatopili się w gęstwinach Krainy Chrząszcza, ich zapędy nieco ostudziły pierwsze podjazdy zlokalizowane jeszcze w Roztoczańskim Parku Krajobrazowym – tym sposobem zwarte i rozweselone towarzystwo rozciągnęło się w długiego wielobarwnego węża, który z cicha posapując siał wiatr na Polach-TereszPolach.

Podobnie jak w poprzednich Rajdach, tak i tym razem na starcie stanęła bardzo zróżnicowana grupa Uczestników. Na szczęście motywem przewodnim ponownie okazała się być chęć dobrej zabawy, a cechą wspólną – pogodny nastrój i świetny humor. Oczywiście otwarta pozostawała kwestia poradzenia sobie z naszykowanymi „atrakcjami”, ale energii i zapału starczyło wszystkim – nie tylko na Cyncynopolskie Dyle (i cudowną żelebską serpentynę!), nie tylko na ostrą serię za Frampolem, ale też na podziurawiony Czarnystok/Lipowiec czy przedfinałową Panasówkę (ostatnie dwa podjazdy pokonywane już jednak były z pewnym wyrzutem skierowanym pod adresem sumienia odpowiedzialnego za przygotowanie trasy ;) ). Zgodnie z przewidywaniami, rajd okazał się być dynamiczny, a jednocześnie troszkę bardziej wymagający, niż by na to wskazywał profil wysokościówki.

Już pierwsze dwa podjazdy – pod Sochy i Szozdy – zrobiły odpowiednią selekcję, choć na tym etapie rajdu w peletonie częściej było słychać żarty i śmiechy niż postękiwania. Te drugie pojawiły się chyba dopiero (już?) ok. 25. kilometra, na przepięknym przyrodniczo odcinku z Hedwiżyna w stronę Frampola. Jakkolwiek wspomniana serpentyna pokonywana była jeszcze na „pełnym gazie”, to zapewne „poprawka” zniwelowała nadwyżki posiadanej energii. A ponieważ w tamtym czasie na czele kręciła szóstka śmiałków, których nikomu nawet przez myśl nie przeszło gonić, więc niemal cała Gromada mogła uprawiać to, do czego zachęcamy najbardziej – rowerową frajdę.

Na bufecie niektórzy miny mieli co prawda nietęgie, ale na słowo skwapliwie wierzyli, że druga „połówka” będzie łatwiejsza. Ba, wiele osób było przeświadczonych, że „teraz to już z górki” – choć znajdowali się niemal dokładnie na wysokości startu! Ale faktycznie – poziom trudności wyraźnie stopniał, choć trudno napisać, że dalsza jazda upłynęła tylko pod znakiem podziwianych krajobrazów.

Ze wspomnianej czołowej szóstki ostatecznie zrobiła się czwórka, którą zawzięcie do mety prowadził rozgrzany startem dnia poprzedniego Wojciech Stępkowski – tego dnia chóralnie okrzyknięty najbardziej pracowitą ze wszystkich mrówek ziemi lubelskiej! Ostatecznie Wojciech zajął III miejsce, a triumfował Piotr Laskowski przed Arkadiuszem Wiśniewskim (Czwórkę uzupełnił Szymon Gajos). Ponieważ finisz był leciutko z górki – zwariowały okoliczne fotoradary, bo Panowie lecąc razem mieli ponad 200 na godzinę ;)

Wśród Pań szyku zadawały Marzena Puchała i Agata Motyl-Adamczyk – z gracją, choć w zupełnie odmienny sposób. Ta Pierwsza – raz po raz drażniąc męskie ambicje, gdy lekko przemykała pomiędzy grupkami zziajanych kolegów; ta Druga – stateczniej, przy mężu, zapamiętale rozkoszując się otaczającą przyrodą. W kategorii rowerów turystycznych błyszczeli m.in. Bartłomiej Kurys, Adrian Janczak oraz długodystansowiec Mariusz Filipek, który pierwsze 100km zawsze odpoczywa. Niewątpliwie warta wzmianki jest też jazda 17-letniego Mateusza Parasiewicza, który długo utrzymywał tempo najlepszych, by ostatecznie przyjechać na znakomitym VII miejscu.

Gratulujemy i serdecznie dziękujemy za udział wszystkim Uczestnikom – zarówno indywidualnym, jak i licznej kolorowej ekipie Rowerowego Lublina! Byliście po prostu świetni!!! :) :)