Rajd #1 – śląskie


Rajd #1 – 24 czerwca, śląskie

Pierwszy Rajd za nami!!! Niektórych chyba wystraszyła pogoda, ale nie spadła na nas nawet kropla! Dwie fantastyczne grupy stoczyły pasjonującą walkę – jedna o zwycięstwo, druga o frajdę z jazdy. Sądząc po wspaniałej postawie na trasie i wesołej atmosferze po zawodach – wygrali chyba wszyscy!

Gdy nad startem premierowego etapu zawisły czarne chmury zwiastujące solidną ulewę zrozumiałym stało się, dlaczego przy wielu nazwiskach na liście startowej ciągle widniało puste miejsce. Tym większe wyrazy uznania dla tych, którzy nie dali przegonić się Matce Naturze i jednak przyjechali – w nagrodę nawet się rozpogodziło, choć pewnie lekki deszczyk w drugiej połowie dystansu większość przyjęłaby z ulgą!

Na liczącą blisko 105km trasę kolarze wyruszyli punktualnie o godzinie 11. Najpierw honorowo i dostojnie przedefilowali przez Jurajski Olsztyn, by u jego granic stopniowo nabierać właściwego tempa. Prowadząca grupa zgodnie jechała w zwartym szyku wywołując spore wrażenie i pomruki uznania wśród turystów i mieszkańców mijanych miejscowości. Uczestnicy jadący nieco z tyłu dość szybko połączyli się w kilkuosobowe grupki i po ustaleniu odpowiedniej prędkości żwawo podążyli za czołówką.

W początkowej fazie sprzymierzeńcem kolarzy był niezbyt silny, ale odczuwalny wiatr spod Jasnej Góry. Mimo pofałdowanego terenu średnia prędkość wynosiła 30, 35, a nawet 40km/h! W pierwszej części zwolnić przyszło raptem kilkukrotnie – na podjeździe przez Zawadę (choć w rozpędzie chyba nie wszyscy zauważyli, że miejscami ma on 6-7%), na przejeździe przez Żarki (feralny remont drogi, z którym dzięki pięknej dyscyplinie wszyscy sobie świetnie poradzili) czy przez „turystyczną oazę” Mirów-Bobolice (skarg nie było, na kierownicę też się nikt nie zaplątał). Próbki nienagannej techniki można było natomiast podglądnąć na wąskich przesmykach przez Łutowiec czy Bobolice.

Dopiero po 43km przyszedł czas na poważniejszy sprawdzian, albowiem na odcinku Bliżyce-Zdów-Hucisko miały miejsce 2 konkretne pagóry. I chociaż Uczestnicy uporali się z nimi koncertowo (to właśnie z końcówki tego odcinka pochodzi kilka „górskich” zdjęć zamieszczonych w Galerii), to dla wielu włożony tam wysiłek miał jednak przełożenie na dalsze losy. Tym bardziej, że po krótkiej przerwie przy bufecie i szybkim odcinku do Kroczyc nastąpiła „poprawka” przez Piaseczno. Zresztą – do końca trasy już tak zupełnie łatwo nie było, bo mimo braku jakichś znaczących podjazdów, łączna suma przewyższeń wynosiła ponad 1.100m.

W miarę upływu czasu, z czołówki „strzelali” pojedynczy kolarze, a w grupach jadących bardziej rekreacyjnie pojawiły się pierwsze oznaki zmęczenia. Były też dętki, były i skurcze – pewnie były też pytania z serii „co ja tutaj robię!?”. Może właśnie dlatego na powrocie przez Żarki powiodły nam się negocjacje z drogowcami, którzy ostatecznie zgodzili się puścić naszą kolumnę jako pierwszą po stygnącym od rana asfalcie.

Ostatnie 18km do mety to już walka na całego – głównie z własnymi słabościami, aby dojechać! Na szczęście odcinek z Przybynowa do Skrobarczowizny daje sporo wytchnienia zarówno ukształtowaniem terenu, jak i spokojem krajobrazu (oraz ruchu samochodowego). Niemniej po 3 godzinach spędzonych na intensywnym pedałowaniu nikt z czołówki jakoś nie chciał odpuścić i w efekcie na metę wpadło 8 ścigantów. Zaraz potem 2, jeszcze 2, kolejnych 2 – i tak w ciągu pół godziny przyjechało ich w sumie 18-stu. Po czym nastąpiła godzina przerwy – i w pomniejszych odstępach dojechała Dziewiątka Wspaniałych (+ 1 „na bufecie”).

Ostatecznie na podium stanęli Kamil i Piotr Miklasowie, których po zaciętej walce o najwyższe laury pogodził Mirosław Szraucner. Wśród Pań świetną formą i uśmiechem błysnęła Dorota Mazur, piękną nogą i pogodnym obliczem szyku zadawała Aleksandra Zosgórnik, a uporem i świeżutką opalenizną „nabytą” w trakcie blisko 7h na trasie zazdrość wzbudzały rozradowane Anna Żmuda i Patrycja Pacuła. Gratulacje i wielkie brawa za znakomitą postawę należą się jednak bez wyjątku wszystkim Uczestnikom, albowiem pojechali naprawdę wspaniale, w bardzo koleżeńskiej atmosferze i z wielką porcją optymizmu, której aura jeszcze długo unosiła się nad płytą olsztyńskiego Rynku. Dziękujemy!!