Klasyfikacja Generalna (i podsumowanie Edycji 2018)


W końcowej klasyfikacji generalnej zostali ujęci Uczestnicy, którzy wzięli udział w min. 3 rajdach lub startowali w ramach „pakietu Grand Prix”.

 

Biorąc pod uwagę ile razy mieliśmy już okazję się spotkać, to aż trudno uwierzyć, że Edycja 2018 była… dopiero drugą w historii! Ale za nami już 32 rajdy (plus kilka „nieoficjalnych”, jak otwarcie i zakończenie sezonu startów czy krakowski Rajd Niepodległościowy). W mijającym roku zgromadziliśmy w sumie przeszło tysiąc startujących, a najliczniejsze grono zawitało do Małopolski i Wielkopolski. Łączny dystans „przez Polskę” wyniósł 1826 km, co sprawia, że jest to jedna z najdłuższych obecnie rozgrywanych „etapówek”. Stopień trudności nie był przesadnie wygórowany, choć część etapów zyskała miano wymagających – niekiedy ze względu na pofałdowany profil, a czasem ze względu na uporczywy wiatr, tropikalne temperatury, czy… wczesną porę w sezonowym kalendarzu. Co ciekawe, harmonogram startów idealnie zgrał się nam z jednym wielkim oknem pogodowym – przez cały sezon nie spadła kropla deszczu, nawet chmur było jak na lekarstwo. Ciepło bywało rzadko, raczej gorąco, stąd szczególnym sentymentem cieszyły się odcinki zacienione, a zwłaszcza poprowadzone w przyjemnie chłodnej gęstwinie. Gdy jednak zaczynało brakować dających schronienie drzew, trudy pedałowania wynagradzały doznania wzrokowe, albowiem trasy każdorazowo przebiegały przez okolice atrakcyjne widokowo, w tym tereny Parków Krajobrazowych (PK). Obiektem Waszego regularnego pożądania stawały się więc barwne galerie zdjęć, gdzie nieodłącznym towarzyszem uśmiechniętych przez pot i łzy sylwetek była fantastyczna przyroda.

Choć powszechnie uważa się, że Polska jest krajem płaskim (i dużo w tym racji), to naprawdę „gładkich” etapów wcale nie było wiele – spośród 16 może 4. Zdecydowanie najmniej pracy wysokościomierze miały na Opolszczyźnie – ok. 250 m przewyższenia na 125 km. Płasko było również na Podlasiu, na Ziemi Łódzkiej i w Wielkopolsce. Nie znaczy to jednak, że były to etapy mało ciekawe. Leżący tuż za Opolem Stobrawski Park Krajobrazowy może poszczycić się pięknymi odcinkami przez tak gęste lasy, że promienie mocno operującego sierpniowego słońca zatrzymują się wysoko w koronach drzew, a przy drodze panuje lekki półmrok. Natomiast obrzeża Parku toną między złocistymi łanami zbóż, które największe wrażenie robią późną wiosną. Z kolei przeprawa przez Biebrzański Park Narodowy – skryty cichutko gdzieś między Łomżą, Grajewem a Białymstokiem – ponownie okazała się jednym z ulubionych etapów wielu Uczestników. Choć nie do końca wiadomo, czy to bardziej zasługa urokliwie położonej bazy w Goniądzu, czy liczącej sobie ponad 30 imponujących kilometrów Carskiej Drogi, czy może zapewniającej permanentny masaż wściekłej kostki w Tykocinie, ale faktem jest, że ten stosunkowo wciąż mało znany obszar potrafi zapewnić miłe wspomnienia. Na Ziemi Łódzkiej motywem przewodnim było Międzyrzecze Warty i Widawki, po którym kręciliście na trzech podstępnie ułożonych rundach. Miasto startu i mety, niewielką Widawę, należało bowiem przeciąć trzykrotnie – i za każdym razem udać się w innym kierunku. Choć w pobliżu miasteczka rundy krótkim odcinkami się pokrywały, większych szans na zaskakujące mijanki niestety nie było – pozostało jedynie małe zdezorientowanie i poczucie lekkiego deja vu. Przecinanie Warty miało oczywiście miejsce także w Wielkopolsce, a szczególnie malowniczą była przeprawa w pobliżu będącej Gospodarzem rajdu Mosiny. Stamtąd trasa wiodła wzdłuż Rogalińskich Dębów prosto do Kórnika, a dalej na przestronny obszar agrarny, ale tak ciekawy, że aż utworzono na nim Park Krajobrazowy!

Kolejny Rajd „z Wartą w tle” początek i koniec miał w Ośnie Lubuskim, spokojnie położonym nad zachęcającym do wypoczynku jeziorem Reczynek. Pobliskie wzgórza morenowe dostarczyły już kilku łagodnych podjazdów, ale główna atrakcja leżała wysunięta na północ. Mowa o Ujściu Warty, którego poznawanie z perspektywy rowerowego siodełka jest zajęciem niezwykle przyjemnym. Wspaniałe rozlewisko – w większości oglądane z wysokości dobrze wyasfaltowanego wału – jest nie tylko atrakcyjne „samo w sobie”, ale stanowi też naturalne środowisko dla wszelkiej maści ptactwa i zwierzyny ochoczo zamieszkującej tereny podmokłe czy torfowiska. Oczywiście największe wrażenie robi gdy stan wód jest wysoki, o co w tym roku było trudno. Podobna „niespodzianka” czekała na Mazowszu, gdzie trasa rajdu ułożona była w malowniczym rejonie zazwyczaj wesoło meandrującej rzeczki Świder. Ba – wiosną ma ona w zwyczaju występować z płytkiego miejscami koryta i ślicznie zalewać okoliczne łąki. Tym razem oczom startujących ukazał się ład, porządek i ogólne wysuszenie – a w dole cienka strużka… W tej sytuacji większość uwagi ściągnęło na siebie kilka zupełnie niespodziewanych w tej okolicy podjazdów (w zgodnej opinii zasługujących na miano „zmarszczek”).

Pozostałym rajdom pewnych trudności wynikających z ukształtowania terenu już nie brakowało. Fakt ten może wydawać się nieco zaskakujący w przypadku województw północnych, ale okazuje się, że nie tylko na wydmy trzeba się tam wdrapywać. Relatywnie „najspokojniej” przedstawiała się trasa kujawsko-pomorska, ze startem i metą w Tucholi. Bo rzeczywiście – kończąca zmagania ścieżka pośród Borów Tucholskich była nie tylko gładka, ale w przeważającej większości mocno wypłaszczona (podobnie jak długi fragment rozpoczynający). Jednak w środkowej fazie czekała wizyta na terenie Wdeckiego Parku Krajobrazowego, który ma dość figlarne usposobienie (zabawne były zwłaszcza nagłe spadki i wzniosy w pobliżu kanałów Wdy oraz przy granicy Parku, na odcinku Tleń-Zdroje). Podobnie przedstawiał się profil rajdu na Mazurach – choć tu już ze znacznie wyraźniejszymi akcentami, a nawet oficjalnie oznaczonymi wzniesieniami. Stanowiące arenę tegorocznych Mistrzostw Polski pagórki w rejonie Ostródy, ale przede wszystkim Wzgórza Dylewskie, można było bowiem śmiało rozpatrywać w kategorii „Podjazdy”. Dla mniej zaprawionych w takich zabawach wyraźną ulgą było, że drogi wyjazdowe i powrotne wokół stanowiącego bazę Olsztynka mają łagodny charakter. O wiele bardziej regularnie rzecz się miała na Pomorzu Zachodnim, na którego zwiedzanie wybraliśmy się z niewinnie położonego między jeziorami Drawna. I choć na mapie regionu próżno szukać pagórków wystających ponad 200 m n.p.m., to zarówno wzdłuż ściany drawskiego poligonu, jak i po przeciwległej stronie jeziora Lubie (od Złocieńca do Kalisza Pomorskiego) droga niemal bezustannie to wznosi się, to opada – krótko, ale dynamicznie. Prawdziwy trening interwałowy na świeżym powietrzu! Jednak najbardziej wymagającym ze wszystkich „północnych” rajdów był pomorski, rozgrywany na wciąż tajemniczych i kryjących wiele niespodzianek Kaszubach. Większość tamtejszych podjazdów – szczególnie w pobliżu Kartuz, choć palma pierwszeństwa należy do kultowej Wieżycy – jest powszechnie znana i pomimo niekiedy pewnej brutalności (zdarzają się dwucyfrowe kąty natarcia) często nie stanowi większej trudności w drodze do celu. Gdy jednak przyszło ułożyć z tych pagórków konkretną rundę, to okazała się sporym wyzwaniem – na szczęście sowicie wynagradzanym roztaczającymi się wokół widokami (podobno nigdzie w Polsce jeziora nie mają takiego poblasku i odcienia).

O tym, czy istnieje przepis na przygotowanie trasy spełniającej różne oczekiwania mogli się przekonać ci, którzy wzięli udział w rajdach na Dolnym Śląsku i Lubelszczyźnie, ale także w Górach Świętokrzyskich i śląskiej części Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Zapewne złotego środka znaleźć się nie udało, ale próby pogodzenia kilku żywiołów wypadły obiecująco. Wyprawa Milickiego Karpia na Kocie Góry – okraszona łagodnymi wzniesieniami zarówno w leśnej, jak i otwartej scenerii – długimi kilometrami upływała pod znakiem wspólnej jazdy w licznych podgrupach. Jechało by się pewnie jeszcze lepiej, gdyby sielankowej Dolinie Baryczy przybyło dróg o lepszej nawierzchni. Wzgórza Trzebnickie nie wypadają pod tym względem wiele korzystniej, choć akurat asfalt po trasie rajdu prezentował się nienajgorzej. Jeszcze kilka lat temu podobnie wyglądało lubelskie Roztocze – i choć wciąż wiele zostało do zrobienia, to poprawę infrastruktury czuć wyraźnie. Można dzięki temu wytyczyć ze Zwierzyńca arcyciekawą pętlę, która rozpoczyna się w pobliżu Stawów Echo i dalej biegnie obrzeżami Roztoczańskiego Parku Narodowego. Następnie wiedzie w górę pięknej doliny na północ od Hedwiżyna, gdzie serca kradnie kapitalna serpentynka kilkoma susami wyprowadzająca na niewysoki pagórek. Jeszcze kilkukilometrowy odcinek dynamicznej jazdy po sztywnych hopkach za Frampolem – i już niemal do końca można było cieszyć się solidną porcją rozległego i malowniczego płaskoniżu. Aby jednak ukończyć rajd należało jeszcze podjąć zupełnie nietypowe w tych stronach wyzwanie – wspinaczka na Szperówkę do łatwych nie należała (1,8 km, średnio 6%), a w gorący dzień potrafiła kilku śmiałkom odciąć zasilanie (po szybkiej interwencji „samochodu wsparcia” kryzysy minęły i wszyscy bez przeszkód dotarli na metę).

Jeszcze bardziej zwariowany okazał się etap z jurajskiego Olsztyna. Z jednej strony najeżony podjazdami (i bezpiecznymi zjazdami, niejednokrotnie pokonywanymi z prędkością przekraczającą 80 km/h), ale z drugiej – łączne przewyższenie wynoszące ok. 1000m trwogi nie wywoływało. I choć wszyscy bez wyjątku dyszeli ciężko, to obłędu w oczach faktycznie widać nie było. Wesołe grupki współpracowały zgodnie i ochoczo, ciesząc się przy tym widokami Parku Krajobrazowego Orlich Gniazd – wśród mijanych atrakcji były nie tylko fantazyjne skałki czy ukryte ścieżki, ale również słynne zamki czy ich ruiny (Olsztyn, Bobolice, Mirów…). Z kolei rajd w Górach Świętokrzyskich miał przewrotny charakter, bowiem to pierwsza część była trudna i wymagająca, a druga niemal wypłaszczona. Od popularnego wjazdu na panoramiczną Przełęcz Krajeńską począwszy, przez północne obrzeża Łysogór, po schowane na uboczu Sędek i Bardo falowało aż miło! Dopiero malownicze i wyciszone rewiry Cisowsko-Orłowińskiego Parku Krajobrazowego pozwoliły złapać oddech na dłużej – a w zasadzie aż do samej mety w Daleszycach.

I wreszcie dwie lokalizacje wywołujące najwięcej adrenaliny, budzące respekt, a u niektórych nawet przestrach i miękkość w nogach jeszcze przed startem – Małopolska i Podkarpacie. Jako że etap małopolski przypadał na otwarcie – jeszcze w kwietniu – to z trudnościami nie należało przesadzać i na rozkładzie próżno było szukać dwucyfrowych wspinaczek. W krainie pagórków, skałek, wąwozów i dolinek pojawiły się więc wzniesienia dłuższe, ale łagodniejsze. Ale i to wystarczyło, by kolorowy peleton rozciągnął się na całej długości już od pierwszego podjazdu [z Ojcowa pod Złotą Górę], a następnie harcował w niewielkich grupkach. Ogromnej frajdy dostarczyły tu zjazdy – w większości łatwe technicznie, pozwalały osiągać wysokie prędkości bez większego ryzyka czy obaw o wywrotkę. Co innego runda w kapitalnej scenerii Pogórza Przemyskiego, będąca bez wątpienia królewskim etapem tegorocznej zabawy. Poprowadzona z niewielkiej Dybawki malowniczo położonej nieopodal Przemyśla, okazała się areną zmagań wojowników o twardych nogach i wielkich płucach. Spośród dziewięciu (!) znajdujących się na trasie podjazdów, trzy szczególnie zapadały w pamięć: 10 km uporczywego kręcenia pod Arłamów przebiega dość spokojnie (max 7%), ale wydaje się nie mieć końca; Schodkowy podjazd przez Nadleśnictwo Bircza przez 3 km naprzemiennie atakuje brutalnym 15% – to znów odpuszcza pozwalając nabrać sił i powietrza; I wreszcie finałowe 300 m o średnim nachyleniu 12%, gdzie niemal każdy na granicy rozpaczy szukał lżejszego przełożenia, a przed odruchowym zejściem z roweru powstrzymywały ambicja oraz żywiołowy doping zgromadzonych kibiców. Wszystko w granicach możliwości aktywnego fizycznie kolarza-amatora, ale tym razem na czerwone pole wskazówka wjechała kilka razy.

Trwająca przez kilka miesięcy „batalia” oczywiście musiała mieć też swoich bohaterów, tym bardziej że to przecież właśnie pełni wigoru Uczestnicy są siłą napędową Cyklu. Jak pokazuje dotychczasowa historia, aby na zakończenie stanąć na podium wcale nie trzeba znowu ścigać się „tak na poważnie” – bardziej liczy się regularne i konsekwentne uczestnictwo. Zwycięzcą klasyfikacji generalnej i nagrody o wartości 3.500 zł okazał się młodziutki miłośnik wypraw rowerowych, 19-letni Dawid Koza ze śląskich Kochanowic, który skutecznie punktował w 13 rajdach, czterokrotnie stając w tym czasie na etapowym podium. Srebrnym medalistą został Darek Godlewski z podwarszawskiej Kobyłki – zawsze bardzo widoczny i aktywny, ale jednocześnie koleżeński i nieskory do rywalizacji za wszelką cenę, czym zaskarbił sobie porcję dodatkowej sympatii w peletonie. Na trzecim miejscu uplasował się najstarszy w tym gronie Ryszard Bednarczyk z Nałęczowa, który jednocześnie stał się rekordzistą pod względem ilości startów i przejechanych kilometrów w jednym sezonie (15 startów, 1710 km). Wśród Pań zwycięskie puchary wspólnie wznosiły Agnieszka Oskroba i Katarzyna Dudman z Warszawy (5 nierozstrzygalnie zaciętych finiszów „koło w koło”), a trzecia była ubiegłoroczna triumfatorka, Sylwia Wenc z Łodzi (4 zawsze wesołe występy).

Przy okazji takiego podsumowania warto wspomnieć też o tych, którzy w edycji 2018 najbardziej zaznaczyli swoją obecność. O to, by w końcówkach nie było nudy regularnie dbali Grzegorz Zawistowski z Warszawy (11 występów, z czego 6 ostatnich na podium i zwycięstwo rzutem na taśmę), Mateusz Skarżyński z Krakowa (godny reprezentant jednego z naszych patronów medialnych, czyli redakcji bikeBoard’u – 2 zwycięstwa i 2 III miejsca w 7 startach) czy niezawodny Mirosław Szraucner z Lublińca (6 startów, 2x pierwszy i 3x drugi). O świetną atmosferę i właściwe tempo w peletonie regularnie dbali Sławek Niziołek z Warszawy (11 startów okraszonych 1 zwycięstwem), długodystansowiec Sebastian Gruszka z Gdańska (12 startów łączonych z występami w ultramaratonach), czy chętnie wychodzący na zmiany Bogusław Pruciak z Piekar Śląskich. Puchar w kategorii „Wiecznie Młodzi” odebrał w tym roku Jacek Stelmaszek z Motycza (9. miejsce w „generalce”), a zeszłoroczny triumfator Piotr Jarząbek z Sadowa zakończył na miejscu 11. Mając na koncie minimum 6 startów, swój niezapomniany ślad na rajdach odcisnęli również Jarosław Kołodziejczyk (Brzoskwinia), Artur Grodź (Mikołajki Pomorskie), Artur Żarczyński (Kędzierzyn-Koźle), Mariusz Mirkowski (Warszawa), Tomasz Łagoda (Głogów) czy Sławomir Groen (Lublin) – a także wielu, wielu innych fantastycznych Uczestników i Uczestniczek, z których kilkoro wciąż było jeszcze niepełnoletnich, a kilku Panów 70-te urodziny kończyło już dość dawno…

Przygotowania do Edycji 2019 już ruszyły, a my poszukujemy do współpracy kolejnych Partnerów, czyli firm i osób, którym bliskie jest kolarstwo w amatorskim, sportowo-rekreacyjnym wydaniu. W III Edycji na pewno można się spodziewać niepowtarzalnej i przyjaznej atmosfery, niezwykle ciekawych tras, w większości nowych lokalizacji (bez obaw – do dotychczasowych będziemy wracać!), a także wielu niespodzianek, nagród oraz upominków. O wszystkim będziemy na bieżąco informować przez nasz profil FB, a zakładka „2019” zacznie budzić się do życia, gdy Nowy Rok zacznie wychodzić z okresu niemowlęcego ;).

Zatem do zobaczenia… już wkrótce! :)