
Rok mamy w sam raz taki, że wyjazdy zagraniczne znów stały się dobrem rzadkim, by nie powiedzieć „luksusowym”. Dlatego skoro nadarzyła się odpowiednia okazja, to do naszego cyklu „po Polsce” postanowiliśmy wpleść wątek międzynarodowy i zabrać Was na wycieczkę… do Czech! Dawkowanie Wielkiego Świata było jednak umiarkowane i ostrożne – tak na wszelki wypadek, żeby ktoś się nie zachłysnął i nie zapragnął pozostać „po tamtej stronie” na dłużej ;) Niniejsze obawy nie były tak całkiem pozbawione podstaw, bo przygraniczne tereny prezentują się bardzo przyjemnie (przy czym po czeskiej stronie krajobraz jest mocniej pofalowany) – a że pogoda dopisała, to spodobały się podwójnie. Ale po kolei!
W rześki sobotni poranek naszym przygotowaniom do startu z zaciekawieniem przyglądają się zabytkowe „Nyski” stacjonujące na co dzień w Hali Nysa. Natomiast celem wędrówki i tematem przewodnim rajdu są łagodnie rozpościerające się na południu Góry Opawskie, a profil wysokościowy z pozoru wygląda dość jednoznacznie: jeden duży podjazd na 112 km i niewiele ponadto (Przełęcz pod Biskupią Kopą, 707 m n.p.m). Z perspektywy rowerowego siodełka rzeczywistość okazuje się odrobinę inna… Owszem, rozgrzewkowe kilometry wiodą po płaskim, ale tuż za Nysą droga zaczyna zauważalnie się wznosić, odsłaniając przy tym coraz bardziej malownicze krajobrazy. U szczytu wzniesienia, za Kopernikami, rozpościera się widok o imponującym zasięgu. Tymczasem w sunących żwawo kolorowych peletonikach następuje wstępna weryfikacja kondycyjna i dochodzi do pierwszych przetasowań. Po chwili oddechu następuje test numer dwa, a potem kolejne. Na ostrej ściance przed Głuchołazami tętno skacze wysoko i nikt już nie narzeka na wrześniowy chłód. Zjazd do miasta może i jest orzeźwiający, ale przy tym dość techniczny i trzeba jechać czujnie. Zamiast odpoczynku – poprawka, bo droga wyjazdowa na Konradów też do płaskich nie należy. Względne uspokojenie przychodzi po kilku kolejnych kilometrach – przez Jarnołtówek i Pokrzywną większych fajerwerków nie ma, natomiast w oczach pięknieje okolica. I trochę odciąga uwagę od faktu, że „nad poziomem morza” robi się jednak coraz wyżej. Cały ten mozolnie uzbierany „wznios” znika w krótką chwilę – wszystko za sprawą zjazdu do Prudnika. Przepysznego zjazdu, dodajmy :)
W połowie trasy krótka pauza na bufet. W powietrzu czuć lekkie napięcie, bo jedni łapią oddech i rozluźniają lędźwia, a drudzy niepotrzebnie kradną sekundy. Na szczęście im dalej w peletonie, tym luz jest większy – i atmosfera zaraz wraca na właściwe tory. Przez granicę znowu jest „po hopkach” i w niektóre oczy zaczyna zaglądać strach – na szczęście dla nich 10-kilometrowy dojazd pod Biskupią Kopę wiedzie na 0-1% nachyleniu. Z kolei „zabawa dnia” liczy sobie 3,9 km i wznosi się o 240 m, czyli średnio nieco ponad 6%. Z początku jednak jest wyraźnie stromiej (nawet 10-14%), za to w drugiej części ledwie 3-5%. Zjazd pewnie mógłby już nosić lepszy asfalt, ale wtedy pewnie prędkości byłyby wyższe – a tak to na spokojnie do Zlatych Hor i dopiero wtedy ogień na Mikulovice. Tam chyba ostatni raz przypomina o sobie mały blat – serpentynka za przejazdem kolejowym i odchodzącą w prawo główną drogą do Polski potrafi na nowo rozbudzić drzemiącą pawie w każdym kozicę ;) Choć potem jeszcze trzeba wyskoczyć na przejście graniczne w Sławniowicach i pokonać wcale niekrótki garb od Kijowa, to Uczestnicy niesieni korzystnym wiatrem i urokami jazdy w grupie często pokonują te podjazdy na dużej prędkości. Szykowane na finiszowe metry, chłodzone wrześniowym powietrzem turbo do czerwoności rozgrzewa się więc miarowo.
W odróżnieniu od większości etapów z niemałym przewyższeniem, tutaj finałowe 12 km prowadzi lekko w dół lub zupełnie płasko. Typowi górale nie mają więc łatwego życia – raczej klasykowcy z mocnym odejściem. I tak z trzyosobowej grupki na kresce najskuteczniej o wygraną powalczył Kristian Kopecky (Spiska Nova Ves, Firefly Tim), który finiszował przed Kamilem Smolskim (PCC Prudnik) i Marcinem Mystkowskim (Warszawa, Legion Serwis) – podczas gdy „na przełęczy” kolejność była wyraźnie odwrotna. Wśród Pań – jadąc bez najmniejszych kompleksów „w starciu” z towarzyszącymi Panami – cała trasę w najkrótszym czasie pokonała Katarzyna Orłowska (Nysa, Jas-kółka). Druga była Urszula Harkawa (Domaszkowice, BTR Nysa), a trzecia Katarzyna Brynkiewicz (Warszawa, Królowa Zakrętów).
Wszystkim Uczestnikom pięknie dziękujemy za wspólną zabawę i pozostajemy pełni podziwu dla Waszych osiągnięć, hartu ducha i niezwykle energetycznego udziału!
Za wsparcie przy organizacji składamy uprzejme podziękowania Gospodarzom wydarzenia (czyli Miastu Nysa i Powiatowi Nyskiemu :), Partnerom całego Cyklu (Martombike, Goggle, Deli Tire) oraz Patronom (Ministerstwo Sportu, Polska Organizacja Turystyczna, PTTK, Rowerem przez Polskę, Magazyn bikeBoard i Velonews.pl).

📸 Bartosz Bober 📸 Dzięki!