
Idąc w ślad za Prawem Hydrologicznym, gdzie w preambule napisane jest „co Bug dzieli – człowiek niech nie połącza!” postanowiliśmy nasze nadbużańskie zmagania sprawiedliwie rozłożyć na dwa dni, czyli na Kresy-Floresy „północne” oraz „południowe”. Tym samym drugi akt podlaskiej sztuki rowerowej rozegrał się w województwie… lubelskim!
Choć na centralnym placu będącego Gospodarzem rajdu Janowa Podlaskiego w niedzielny poranek zaroiło się od rowerzystów, to większość podejrzliwie spoglądała w zaciągnięte chmurami niebo. Nie bez powodu, bo tego dnia zostaliśmy najwyraźniej ukarani za tak „wczesne” rozpoczęcie. Matka Natura widocznie uznała, że należy „dzień święty święcić”, czyli porządnie się wyspać, odpocząć, poczekać aż się niebo wypłacze – i dopiero wtedy pchać w nieznane. Po suchym i ostrym stracie nastąpił więc kubeł chłodnej wody, a potem tak na przemian – miejscami kapało, a miejscami nie (i ku zaskoczeniu – było tam zupełnie sucho). Mądrość Uczestników okazała się tu nadzwyczajna, bo postanowili wziąć pogodę pod włos – i poczekać aż jej przejdzie! I doczekali się, bowiem ok. 13 na serio zaczęło się przecierać, a na końcówkę wyszło słońce. Kto spędził na trasie najwięcej czasu, ten może już nawet nie pamiętał, że z początku padało.
Mimo tych atmosferycznych przeciwności, w trakcie rajdu nie zabrakło oczywiście kolarskiego elementarza. W jednych grupach były ucieczki, w drugich pościgi, a w jeszcze innych spokojna wspólna jazda jak na załączonych poniżej obrazkach. Dobrze poinformowani twierdzą, że kilka akcji zostało spreparowanych celowo pod kątem materiału zdjęciowego, ale biorąc pod uwagę charakter naszej zabawy należy się tylko cieszyć, że jest czas i miejsce na takie akcenty. Tempo jazdy w poszczególnych grupach było dość zbliżone i nieprzesadnie wyżyłowane – choć może właśnie należało by napisać, że „odpowiedzialne i dostosowane do panujących warunków”. Na potwierdzenie niech świadczy fakt, że z bufetu usytuowanego na 58.km nadjeżdżająca grupa musiała „wyganiać” poprzedzającą, więc różnice naprawdę nie były duże (dopiero na mecie urosły do kilku, kilkunastu, a czasem i kilkudziesięciu minut). Szkoda jedynie, że ze względu na ten mało przyjemny kapuśniaczek nie było specjalnie okazji rozejrzeć się po okolicy, w której – zwłaszcza w bufetowych Kostomłotach – „rosną” cudeńka sztuki cerkiewnej. W tym kontekście wypłaszczone okolice Terespola – cechujące się świetną widocznością i w zasadzie brakiem trudności technicznych – okazały się optymalną areną rowerowych zmagań (nie licząc może kukuryczańskiego mostu, ale to temat na osobną opowieść, której zresztą nie każdy chce słuchać).
O ile na większości trasy tempo było przyjemnie umiarkowane, to jeśli wierzyć porajdowym relacjom – na ostatnich kilometrach nikt się już nie oszczędzał. Mimo to napędzający kolarską lokomotywę Gospodarze okazali się bardzo gościnni, bo pierwsze 4 miejsca przypadły przyjezdnym, a jednocześnie stałym Uczestnikom całego cyklu. Jako pierwszy z peletonu finiszował ten, który rok wcześniej w Janowie Podlaskim odbierał honory za całą edycję 2019, czyli Sławek Niziołek (Warszawa, Retro). Drugi był Jakub Adamus (Starachowice), a trzeci Bartłomiej Grodecki (Dziurów, PGE Obrót). Wśród Pań ponownie 1-2 dla Kolarskiej Grupy Bialskiej w osobach Ewy Mikołajczyk (VI m. OPEN!) i Lukrecji Siennickiej. I tak jak dzień wcześniej – „pojedynek” o III miejsce był jednocześnie rywalizacją o prymat w grupie Zapalonych Frajdowczyń, tym razem w osobach Rowerowych Maniaczek Anny Maziarz i Barbary Bąk (obie Lublin, Rowerowi Maniacy).
Wszystkim Uczestnikom serdecznie gratulujemy nie tylko osiągniętych wyników, ale najbardziej niesamowicie pozytywnej energii i pogodnego nastawienia, dzięki którym cała zabawa udała się jeszcze lepiej!
Za wsparcie przy organizacji składamy natomiast serdeczne podziękowania Gospodarzom wydarzenia (czyli Gminie Janów Podlaski), Partnerom całego Cyklu (Martombike, Goggle, Deli Tire) oraz Patronom (Ministerstwo Sportu, Polska Organizacja Turystyczna, PTTK, Rowerem przez Polskę, Magazyn bikeBoard i Velonews.pl).

📸 Kamila Zawadzka 📸 Dzięki!